Firmy ubezpieczeniowe prowadzą tzw. postępowania sprawdzające. Co to takiego?
Jakiś czas temu zaobserwowałem wysyp komentarzy, opinii, tekstów i materiałów video o tym, że firmy ubezpieczeniowe zaczynają, lub stosują częściej niż do tej pory, postępowania weryfikujące okoliczności zdarzeń drogowych, z których pojawiły się roszczenia do ubezpieczyciela.
Autorzy szli w swoich materiałach w dwóch kierunkach.
Pierwszy, zasadniczy można powiedzieć merytoryczny: czy ubezpieczyciel może prowadzić takie postępowanie wyjaśniające. Więc odpowiadam, może. Czy może kierować sprawę do detektywa? Może. Czy detektyw może do nas przyjść i nas wypytywać? Może, ale musi powiedzieć kim jest i co jest jego celem.
Drugi kierunek to oczywiście złodziejstwo i próby oszukiwania firm ubezpieczeniowych. Mianowicie jest wielu naciągaczy, przez których przeciętny człowiek płaci wyższe składki. To już wiemy, bo to główne uzasadnienie każdej podwyżki składek.
Ale jak w praktyce wygląda takie postępowanie?
Mogę się wypowiedzieć – w pełni w tej kwestii – ponieważ moja prywatna szkoda była przedmiotem bardzo dogłębnej weryfikacji dokonywanej przez ubezpieczyciela. Muszę przyznać, że pracownik ubezpieczyciela z którym miałem do czynienia jest bardzo dobrze przygotowany do tego typu pracy. Może to były policjant, może były prywatny detektyw? Trudno powiedzieć. Jednak przygotowanie do tego typu pracy jest świetne. Przesłuchanie, piszę przesłuchanie, ponieważ tak właśnie to wygląda. A więc podchwytliwe pytania, kilkukrotne wracanie do pewnych kwestii i wychwytywanie nieścisłości, poddawanie wątpliwości faktów. Potem sporządzany jest protokół, odczytywanie, podpisywanie. Pouczenia o odpowiedzialności karnej, czyli tak na osłodę, taka wisienka na torcie. Po sporządzeniu protokołu była jeszcze rekonstrukcja zdarzenia utrwalana kamerą. Łącznie trwało to ok. 2 godzin. Dokładnie tak samo wyglądało przesłuchanie sprawcy (widziałem później protokół). I tutaj warto przejść do sedna, czy też puenty, bo pewnie zastanawiacie się, jaka to gigantyczna musiała być szkoda. Nic z tych rzeczy. Szkoda była na kwotę niewiele ponad 4.000 zł (słownie: cztery tysiące złotych).
Patrząc na powyższy przykład, mogę powiedzieć, że w sumie nie rozumiem sensowności prowadzenia takiego postępowania w tego typu sprawie. Przecież pracownik ubezpieczyciela na przesłuchanie mnie i sprawcy stracił 4 godziny. Prawdopodobnie przynajmniej godzinę zajęło mu przygotowanie się do tych czynności, ponieważ bardzo dokładnie znał akta szkody. Czyli 5 godzin poświęcone na szkodę na 4.000 zł? No nie wiem….
A swoją drogą, jako anegdotkę pozwolę sobie przytoczyć krótką rozmowę z Panią zainteresowaną reprezentowaniem jej przed ubezpieczycielem i organami ścigania. Pani była sprawcą stłuczki, najechała na prawidłowo zaparkowany samochód. Policja była na miejscu zdarzenia, uznała ją za sprawcę, nałożyła na nią mandat.
– Poszkodowany zawyżył wartość szkody. Podał dodatkowe uszkodzenia za które nie powinni mu zapłacić.
– Likwidator oglądał auto poszkodowanego?
– Tak.
– A Pani również?
– Też.
– I wypłacili mu odszkodowanie?
– Tak.
– Co mu Pani uszkodziła?
– Przedni zderzak. Ale tam było pęknięcie, które na pewno nie ja zrobiłam. On sobie chce wyremontować auto na mój koszt!
– A ile dostał tego odszkodowania?
– 500 zł.
– Ehe. Więc jak mogę Pani pomóc?
– Trzeba coś z tym zrobić, ja tego tak nie zostawię. To trzeba zgłosić na policję.
I tak sobie pomyślałem, że może to właśnie jest target takich postępowań wyjaśniających prowadzonych przez ubezpieczycieli. Może ten poszkodowany też będzie przesłuchiwany przez 2 godziny? I tak wygląda walka z wyłudzeniami odszkodowań?
*Volkswagen Passat B3 – legenda trwałości. Bardzo lubię ten model. Natomiast zupełnie nie czuję poliftowej wersji, czyli B4.