Jak część osób wie, po zgłoszeniu szkody ubezpieczyciel prześle poszkodowanemu kosztorys, a często w ślad za nim od razu przeleje kwotę na nim widniejącą.
Kilka razy spotkałem się, że firmy ubezpieczeniowe są tak zdeterminowane jak najszybszym załatwieniem szkody w ten sposób, że przesyłają pieniądze również przekazem pocztowym. Cześć osób jest z tego rozwiązania bardzo zadowolona, natomiast część pomstuje, że za te grosze auta nie naprawią. Prawda leży gdzieś po środku.
Ci niezadowoleni szukają szczęścia w drodze odwoływania się od wyceny. Jednak doświadczenie pokazuje, że coraz mniej osób ma to szczęście.
Trzeba dokładnie przyjrzeć się kosztorysowi. Ubezpieczyciele najczęściej tną koszty poprzez zaniżenie kosztu roboczogodziny warsztatu. Jak uważnie przejrzymy propozycję kosztorysową zobaczymy najprawdopodobniej kwotę 50 zł netto, czasami nawet i 30 zł netto za 1 roboczogodzinę. To rzeczywistość, w której żyje firma ubezpieczeniowa. Natomiast rzeczywistość, w której żyją jej klienci pokazuje, że powinno to być 100, może 120 zł netto za 1 rbg. Jeśli ubezpieczyciel przyjmuje, że naprawa zajmie 20 rbg różnica na korzyść ubezpieczyciela to ok. 1.000 zł ( 20 rbg x 50 zł to 1.000 zł, 20 rbg x 100 zł to 2.000 zł). Kolejną kwestią są części przyjęte do wymiany lub do naprawy. Tutaj jest również szerokie pole do popisu. Często przy kwalifikacji „wymiana” są brane pod uwagę tanie, czy też najtańsze zamienniki. Natomiast przy kwalifikacji „naprawa” brane są pod uwagę jakieś zestawy naprawcze za kilkanaście złotych (np. do rozbitych lamp), których próżno szukać na rynku. Jednak z mojej strony mogę powiedzieć, że te ekstremalne cięcia w kosztorysach dotyczą tylko niewielkiego procentu klientów. Ja spotykam się zawodowo jedynie z tymi przypadkami, kiedy kosztorys jest już tak niski, że naprawdę można się zdziwić.
Więc jeśli dostałeś kosztorys od ubezpieczyciela warto choćby wyrywkowo sprawdzić koszt rbg przyjęty w kosztorysie i jakie części zakwalifikowano do wymiany, a jakie do naprawy.