Jeśli miałbym określić jednym słowem – to na czekaniu. Czekaniu przerywanym, bardzo intensywnymi okresami analizowania, opracowywania stanowiska, przygotowaniem pism, odpowiedzi na pozwy, wnioski.
Najtrudniejsza w tym jest pamięć. Pamięć o sprawie, tak aby w każdym momencie móc błyskawicznie wejść w nią bez niepotrzebnego rozruchu, przegrzebywania się przez setki papierów. Przykładowo, do sprawy spadkowej, która trwa już 8 lat, żona zna całe drzewo genealogiczne klientów do piątego pokolenia wstecz włącznie z datami śmierci. Na pamięć. Klienci nie znają swoich przodków tak dobrze.
Dlaczego czekanie? Czekanie na terminy rozpraw, posiedzeń jest tym wąskim gardłem. Wychodzę dziś z sali, na której Sędzia ogłosiła kolejny termin za 5 miesięcy. Długo? Dla klienta tak. Patrząc z perspektywy klienta, który ma życiową sprawę do rozstrzygnięcia usłyszenie, że Sąd wróci do jego sprawy dopiero za x miesięcy brzmi mało optymistycznie. Jednak niestety taka jest rzeczywistość. Sądy są dosłownie zawalone sprawami. Przekłada się to siłą rzeczy na wyznaczane terminy.
Wracając jednak do terminów, te 5 miesięcy czekania to jeszcze jest znośnie, ponieważ termin nie jest aż tak odległy. Z doświadczenia wiem, że krótki termin to 3 miesiące. Podkreślam krótki. Najdłuższy jaki ostatnio został wyznaczony to 1 rok. A rekordzista, to 1,5 roku od złożenia pozwu. Tak pozew został złożony w połowie 2018 r., a pierwszy termin był w styczniu 2020 r. Na rozpoznanie apelacji można poczekać jeszcze dłużej…
Więc praca adwokata polega na czekaniu i pamiętaniu.